Maroko. Tam, gdzie gwiazdy tkają sny

foto: Fadel Senna
foto: Fadel Senna

 

Let the sun beat down upon my face
And stars fill my dream
I’m a traveler of both time and space
To be where I have been
 
[Niech słońce smaga moją twarz, a gwiazdy tkają moje sny
Przez czas i przestrzeń podróżuję, do mych przeszłych dni]*

Założę się, że nie tylko ja wpadłam w pułapkę zastawioną przez Roberta Planta w utworze „Kaszmir”. Jeszcze do niedawna bywając w Kaszmirze wyobrażałam sobie, że to tutaj powstał ten ponadczasowy kawałek zespołu Led Zeppellin. A przynajmniej Kaszmir był inspiracją do jego napisania. Pamiętam nawet, jak sącząc piwo w jakimś barze w Leh, tuż przed wyjazdem do Śrinagaru kolejnego dnia, nuciłam go wraz z współbiesiadującym przy stole Brytyjczykiem. Trzeba było kolejnej podroży do Maroka, żeby objawiła mi się prawda. Miejscem narodzin „Kaszmiru” był marokański skrawek Sahary .

Zabawa w skojarzenia: Maroko to??

Pustynia, wydmy, ocean, palmy, herbata z miętą, orientalne kolorowe bazary. Do tego skwar południa, nieco egzotyczne twarze tubylców  i gorliwe nawoływania na modlitwę z meczetów. Tadżin, król i jego królestwo, hamam i olej arganowy jako remedium na wszystko.

Wymieniam tak skrupulatnie, chociaż przed pierwszą fizyczną obecnością w tym kraju, moje wyobrażenie o nim nie zawierało tak namacalnych elementów, miało charakter zdecydowanie bardziej mglisty, formę swego rodzaju sennego widziadła. Moja podróż w te rejony zaczęła się od filmu. Nie…nie „Casablanca”…chociaż uwielbiam i film i miasto, a „W stronę Marakeszu”, w reżyserii Gillies MacKinnon. Obraz przesycony orientem i ideą podążania drogą wolności, piękna i miłości.  Po jego obejrzeniu zaczęłam kojarzyć to miejsce z hippisami i muzyka lat 60. i 70. To wtedy zachłysnęłam się  „Somebody to Love” Jefferson Airplane i pozostaję w tym zachwycie do dzisiaj.

Kiedy wiele lat później podczas pierwszej podroży do Maroka spacerowałam z moją siostrą Ewą po małym portowym miasteczku nad oceanem Essaouira, na każdym rogu natykałyśmy się na ślady związane z wielkimi legendami muzycznymi epoki dzieci kwiatów. Oprócz wspaniałych, natchnionych muzycznych gigantów takich jak duet Robert Plant i Jimmy Page, bywali tu Jim Morison, Paul McCartney, Jimi Hendrix. Przyjeżdżali tu snuć się po Marakaszu, Essaouirze, Tangerze czy Szafszawan  członkowie grupy Rolling Stones, Cat Stevens, Frank Zappa, Bob Dylan. Nie wszystkie ich pobyty są dobrze udokumentowane, a niektóre nawet obrosły masą legend, jak ta o Hendrixie, dla którego inspiracją do „Castle Made of Sand” miał być zamek w Diabat, podczas gdy w rzeczywistości utwór powstał dwa lata przed jego podróżą do Maroka. Bez wątpienia jednak kraj ten był jednym z najważniejszych miejsc hippisowskich pielgrzymek.

Początkowo pojawili się w nim pionierzy ruchu kontrkultury, bitnicy. Wielu z nich osiadło tu na dłużej, głównie w Tangerze. Działali tu William Borroughs, Truman Capote, znany na przykład ze „Śniadania u Tiffaniego”, czy Paul Bowles,  autor osadzonej w Maroku powieści „Pod osłoną nieba” czy „Dom pająka”. W gości wpadał Peter Orlovsky i Allen Ginsberg. Nic dziwnego, że chwilę potem marokańskie knajpki i targowiska zapełniły się zachodnimi buntownikami przyodzianymi w kolorowe, etniczne szatki i otulonymi smugą niekoniecznie tytoniowego dymu. Podążali śladem swoich guru i nowego, nieznanego im dotychczas świata. Pełnego tajemnic, skomplikowanych obrzędów, opowieści szeptanych przy ognisku i afrykańskich dźwięków gumbri.

Czy w Maroku można nadal poczuć ten klimat? Można. Tylko trzeba tam wracać. Tak jak do wielu innych miejsc, które pod wierzchnią warstwą skrywają jeszcze inne, fascynujące oblicza. Tak jak Maroko. Jak Kaszmir.

Z zaproszeniem na Saharę!

Beata Rowińska

* Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,led_zeppelin,kashmir.html